Krótka historia długiego pleneru – a na koniec niespodzianka filmowa

Korzystając z faktu że dzisiaj dzień wszystkich świętych, a ja w czasie zdjęć niemalże dołączyłem do tego zacnego grona, przybliżę nieco okoliczności.
Nie przesadzę jeżeli napiszę, że historią tego wyjazdu mógłbym zajmować się na łamach Animowariacji przez co najmniej kilka tygodni. Jednak nie o to tu chodzi. Dlatego ten tekst będzie dosyć eklektyczny i chaotyczny gdyż chciałbym w nim poruszyć zbyt dużo tematów w zbyt małej ilości słów.
O ile w kwestii fotografii nie raz już zdarzało mi się pracować w niesprzyjających warunkach, o tyle w przypadku realizacji ruchomych obrazów przyzwyczajony jestem do niemal sterylnych warunków studyjnych, czy temu podobnych. W których panuje nad każdym aspektem. Począwszy od ruchu, przez światło, na scenerii kończąc – i czasem tylko scenografia się wali, bądź korki u sąsiada wysadza.

Tutaj tego nie było. Powiem to trochę przesadnie ale czułem się tak, jak Polscy żołnierze na początku misji w Afganistanie i Iraku, których sprzęt był zupełnie nieadekwatny do okoliczności. Przez co sami na miejscu musieli dostosowywać swoje Honkery montując na nich stare włazy od czołgów i inne blachy rodem ze złomowiska. Takie dbanie o własne bezpieczeństwo, także i w moim przypadku nie byłoby przesadne.

Już pierwszego dnia dwukrotnie znalazłem się na drodze galopujących koni. Za pierwszym razem nawet nie zauważyłem grozy tej sytuacji. Za drugim bardziej od faktu galopujących na mnie koni, zdenerwował mnie fakt że wybiegając z rzeki, czy innej fosy przy okazji zachlapały mnie oraz sprzęt brudną wodą. Sytuacje te doskonale podsumował właściciel koni Piotr Mazurek, mówiąc mi na do widzenia:
„Fajnie że przeżyłeś”


Drugiego dnia zrozumiałem że lupa na LCD GGS II 3x ułatwiająca filmowanie potrzebuje lepszego umocowania niż przewidział to producent. Rozgrzana słońcem, zalana wodą i wciąż szarpana w końcu oderwała się od aparatu. Na szczęście przygotowałem się na taką ewentualność i zupełnie „przypadkiem” miałem ze sobą porządną taśmę dwustronnie klejącą. Dzięki temu zyskałem komfort mając świadomość że nie odpadnie w najmniej oczekiwanym momencie.

Pod koniec drugiego dnia miałem też trzecią okazję ku temu by zapoznać się z kopytami pędzącego na mnie konia. Patrząc przez wizjer kamery widziałem pierwszego konia, który minął mnie w pełnym galopie, dosyć blisko, drugiego, który minął mnie bliżej, a trzeciego już nie zobaczyłem, przysłonił mi cały kadr.
Nie był to ostatni przypadek w którym nie byłem pewny czy aby nie zostanę rozdeptany – jednak, jak widać obyło się wyłącznie na strachu.

Jako że motywem przewodnim były konie, przez kolejne dni organizatorka narzuciła potworne tempo:
- Wizyta w Krakowie – nie ma czasu na zwiedzanie trzeba fotografować konie;
- Wizyta w Bieszczadach – nie ma czasu, trzeba fotografować konie;
- Wizyta w Warszawie – nie ma czasu, trzeba fotografować konie;
- Wizyta na Mazurach – nie ma czasu trzeba fotografować konie;
- Jedziemy z Warszawy do Gliwic, naturalnie przejeżdżając przez Częstochowę – nie ma czasu na zwiedzanie, trzeba fotografować konie.
I tutaj zatrzymam się na chwilę by omówić tą jakże interesującą drogę. Cóż ciekawego może być w tej drodze można by się zapytać. Zwykle nic: Częstochowa, Miasteczko Śląskie, Tarnowskie Góry, Gliwice – banał! Nic bardziej mylnego! Z pomocą drogowców, GPSu i bardzo złego dnia Kasi, po drodze udało nam się zwiedzić również Lubliniec i Strzelce Opolskie, a także autostradę A4… i to wszystko by zaoszczędzić czas – teoretycznie! Na szczęście była to jedyna tego typu pomyłka w czasie tych dziesięciu dni.



Wcześniej wspominałem o problemach z mocowaniem lupy. Gdzieś po drodze rozpadł się także „Spider rig” – na szczęście zapobiegawczo przed wyjazdem wymieniłem wszystkie śruby na prawdziwe. Taką modyfikację powinien przeprowadzić każdy użytkownik, gdyż te montowane oryginalnie jakością nie grzeszą. Nie są to śruby z gwintem calowym dlatego nowe śruby do Spider riga, kupić można chociażby w markecie budowlanym. Jednak trudów wyjazdu nie wytrzymał inny element – puścił klej spajający rurkę teleskopu z przegubem. Usterka, chociaż irytująca mogła poczekać na powrót do domu.
Oczywiście na tym nie kończą się problemy około sprzętowe, aczkolwiek o drobiazgach pokroju urwanego paska na szyję, poluzowanych zatrzaskach w statywie, czy popsutej blendzie nie będę wspominał.
Prawdopodobnie jedynymi elementami na które nie mogę narzekać są szybkozłączki Giottos MH631. Trzymały aparat pewnie i bez luzów zarówno na statywie jak i na rigu. Gdyby tylko płytka Giottos chciała zmieścić się w Manfrotto 501HDV mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć że znalazłem sprzęt idealny. Niestety Giottos zdaje się być o jakieś pół milimetra za szeroki w stosunku do Manfrotto. Czy w drugą stronę [tzn. adapter Giottos i płytka Manfrotto] także do siebie nie pasują – nie sprawdzałem.

Zakończę obiecaną na początku niespodzianką. Czyli krótkim klipem który, choć nie wyczerpuje tematu, powinien uchylić rąbka tajemnicy i zachęcić Was do czekania na więcej. Jest to bardzo nieoficjalny zwiastun zmontowany na potrzeby tego tekstu. Dlatego proszę nie wyciągać żadnych pochopnych wniosków.
Choć serce się kraja, bo materiał jest na rasowy dreszczowiec z elementami kina akcji, zamówienie przewiduje coś w charakterze kina familijnego…

Być może będę kontynuował tematykę tego wyjazdu ale chciałbym w końcu zmienić tematykę, bo od jakiegoś czasu niemalże specjalizuje się w „końskich” tematach.
piękna fotorelacja 😀 czekam na więcej!
PolubieniePolubienie
Będzie! kiedyś… Mam nadzieję że niedługo 🙂
PolubieniePolubienie
Mistrzostwo świata.
PolubieniePolubienie
Great work! Thanks a lot Tobiasz!
PolubieniePolubienie